Open top menu
5/31/2014
no image




Matki dobre rady. Lecz przestają być dobre kiedy...ich radę masz w dupce i robisz inaczej. W kółko powtarzają jak wspaniały przykład dają dziecku. Koloryzują sobie we własnych głowach swoje życie i uważają, że to co robię one same - jest najlepsze i powinien robić tak każdy.
Zobacz więcej
5/30/2014
TRILLI - czyli o kocyku, który skradł moje serce.



Pamiętam, że zawsze kiedy udało mi się znaleźć w internecie niszową piosenkę, słuchałam jej w kółko i najchętniej zmusiłabym wszystkich ludzi wokół do jej słuchania. Kiedy jednak piosenka stawała się hitem i rozbrzmiewała we wszystkich stacjach radiowych 24 na dobę szybko żałowałam swojego życzenia i piosenka najzwyczajniej w świecie zaczęła mi się ... nudzić.
Zobacz więcej
5/29/2014
Nie żartuj sobie z niczego - na drugim krańcu świata ktoś umiera !





Odkąd stałam się w pewnym sensie osobą publiczną, która ma bloga i FP, na którym wypowiadać mogą się inni ludzie, zaczęło rzucać mi się w oczy pewne zjawisko. Trzeba uważać na wszystko co się pisze, bo nigdy nie wiesz jak może to zostać odebrane. Że połowa dorosłych ludzi czytać ze zrozumieniem nie umie - to już wiemy. Ale, że ma problem z wyczuciem ironi i żartu - to już jest tragedia.
Zobacz więcej
5/28/2014
BLOGOWE WOW - czyli wszystkie wyrodne w jednym miejscu.



24 maja, wstaję ubieram gwiazdę i już wiem. Już to czuję. Blogerski klimat i wszystkie wyrodne w jednym miejscu. To będzie coś. Wkładam Polę do auta w jej cudnej kreacji i...chlust. Przebieram . I znów chlust. Zostawiam w pampersie - życie. Po dotarciu na miejsce spotkania Pola ląduje w kreacji nr 3 ( im większa sława, tym więcej kreacji ze spotkania na spotkanie, w Poznaniu miała tylko dwie ;) ). No i wkraczamy. Światła reflektorów świecą tylko na Nas, przed nami rozwija się czerwony dywan, a wszyscy krzyczą " Jezu to Ona, Polaaaa!" i jak stado wilków rzucają się po autografy...
Zobacz więcej
5/27/2014
Mamo, dziś Twoje święto...!




Tak. Doczekałam się. Wczoraj obchodziłam swój pierwszy dzień matki. Nie złożono mi życzeń ani nie zrobiono laurki. Nieświadomie jednak obdarowano mnie całym workiem prezentów. Były w nim uśmiechy, pocałunki, dotyk niemowlęcej skóry. Był czas tylko dla Nas spędzony na kocu na trawie, a w powietrzu czuć było zapach miłości. Miłości córki do matki. Zawsze tego pragnęłam. By ktoś kochał mnie bezgranicznie. Pragnęłam być dla kogoś całym światem. I jestem. Dla Niej.

Zobacz więcej
5/24/2014
I'm a little traveler !


Jak ja kocham podróżować! Kochałam od zawsze, ale dopiero kiedy zaczęłam jeździć po Polsce z narzeczonym stało się to...magiczne. Będąc ze sobą miesiąc wyruszyliśmy do Sopotu i leżąc na plaży przypatrywaliśmy się małym dzieciom...już wtedy zastanawialiśmy się jak to będzie kiedy dojdzie nam mały szkrab. Jak będą wyglądać nasze wycieczki, podróże itp. Powoli zaczynamy tego doświadczać. I nigdy w życiu nie sądziłabym, że tyle radości może dawać 6 kilowy pasażer na tylnym siedzeniu.
Zobacz więcej
5/22/2014
Piknikowe love.

Takie dni jak ten mogłyby się zdarzać codziennie. Kocyk na trawie i unoszący się w powietrzu zapach bzu. Upał zabijany zimną lemoniadą, a głód kolorowymi kanapkami. Dziecko leży i się uśmiecha jak gdyby wiedziało, że takie dni są... wyjątkowe. Jedyne w swoim rodzaju. Leżysz, nad Tobą błękitne niebo,nie patrzysz na zegarek. Nie liczy się to, która jest godzina, nie liczy się to jaki jest dzień. Nie myślisz o jutrze. Cieszysz się tym co jest tu i teraz. Tylko to się liczy. To Ona - moja córka, nauczyła mnie tego, by chłonąć każdą chwilę, jakby miała być moją ostatnią. By cieszyć się każdym dniem i szanować każdą wolną minutę. By nie marnotrawić czasu na głupoty. Nauczyła mnie cierpliwości i tego jak kochać. Nauczyła mnie jak być szczęśliwą. Jeszcze 2 lata temu w dzień jak ten , obudziłabym się i by być zadowoloną z upalnego dnia musiałabym wyjechać gdzieś dalej, stracić pieniądze i objeść się hotelowymi przystawkami. Tego dnia jedyne czego pragnęłam to wyjść z Nią do ogrodu, położyć się na kocu i... żyć. Mówią, że życie to nie bajka Więc czy ja śnię na jawie? Bo leżąc tak czuję się tak beztrosko. Czuję się o niebo lepiej niż w tym drogim hotelu. Zobacz...zobacz jak nie wiele potrzeba do szczęścia. Kawałeczek ziemi i koc. I ktoś u boku kogo kochasz. Tylko tyle. Nic więcej.



Zobacz więcej
5/20/2014
Historia spalonej butelki.

Bywają takie dni, że choćbyś nie wiem jak bardzo się starała, żeby wszystko wyszło jak najlepiej - to mimo szczerych chęci na pewno coś wyjdzie nie tak. Dzień ten zaczął się niemal...idealnie. Błogi spokój, ona uśmiechnięta w łóżeczku gaworzy od kilku minut, ale nie domaga się jeszcze mojej obecności. Pogoda za oknem - piękna. Czeka na mnie trochę spraw do załatwienia na mieście, więc żeby nie tracić w trakcie tego czasu na godzinne wiszenia na cycu idę do sypialni odciągnąć mleko do butli. Odciągam, odciągam...uff. Prawie 200 ml. Wypadałoby też nadać odrobiny świeżości na swojej twarzy, zatem obieram kierunek - łazienka. Wciąż delektuję się ciszą przerywaną raz po raz słodkim "agu" , "age". Nakładam makijaż, prostuję włosy. Słońce śmiało zagląda do nas przez okna. Scena niczym z filmu o macierzyństwie idealnym? Nie na długo. Cisza zostaje przerwana płaczem. O! W moim dziecku odezwał się mały głód. Domaga się natychmiast, teraz. Przystawiam ją do piersi, ale dziecko...się wyrywa. Niemalże jakby moja pierś ją parzyła. No cóż- myślę. Obieram kierunek kuchni i podgrzewam mleko. Wstawiam do garnka butelkę i idę usiąść. Głód nasilił się już do tego stopnia, że mój anioł postanowił nie wymyślać i przyssał się do piersi. Siedzimy wygodnie w fotelu i myślę sobie, że jak tylko się naje... wyjdziemy na to piękne słońce. Siedzę i siedzę, po chwili przychodzi mama z siostrą. Pola dokańcza jedzenie, ja idę dokończyć makijaż. W trójkę poddajemy się temu co kobiety lubią najbardziej - plotkom. Przebieram Polę, ubieram siebie, pakuję wszystko co potrzebne do wyjścia z domu męcząc się przy tym tak, że najchętniej już bym w nim została. "Coś śmierdzi" - mówi mama. Ale co. No właśnie. Też już zapomnieliście? Oczy niemalże wyskoczyły mi z orbit i lecę. Znów pędzę. Meta - kuchnia. A w niej? Smród, bród i spalona butelka. Skurczona co najmniej o połowę. Ze spalonym, moim mlekiem. I nieważna jest ta butelka. Nie ważny jest ten garnek. Wiecie jaki to ból... odciągnąć tyle mleka i to spalić? Albo wylać? No nic. Pogratulowałam sobie wyjątkowych umiejętności, po czym sama do siebie powiedziałam "No nikt idealny nie jest...". Takie życie. W zapasie całe szczęście znalazła się jeszcze jedna butelka pasująca do laktatora, więc nie jest źle. Ale to podgrzewanie...no nic trzeba znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Ja nie znajdę? Oczywiście, że znajdę. Podrzucił nam je dziś kurier i muszę Wam powiedzieć...że tego nabytku... z pewnością nie spalę. Jestem mega zadowolona. Są takie rzeczy, które jak kupię mam ochotę polecić całemu światu i ta właśnie butelka do tych rzeczy należy.

Pacific Baby - termo butelka, która utrzymuję temperaturę napoju aż 10 godzin. Możemy w niej przechowywać zarówno mleko matki jak i mm oraz soki. Co najlepsze...rośnie razem z dzieckiem! (Nie, nie tak jak myślał mój siostrzeniec, że rośnie w oczach :P ) w doposażeniu mam uchwyty i ustniki składane. Wewnątrz znajduje się miarka - szczerze mówiąc, myślałam, że będzie niewidoczna, ale po dzisiaj stwierdzam, że ślepy by ją zauważył. Póki co kupiłam tylko smoczek z wolnym przepływem, ale można później dokupić do niej inne. I fakt, który cieszy mnie najbardziej. Smoczek jest skonstruowany tak, że dziecko obejmuje go całego. Na widoku zostaje tylko plastikowa otoczka. Wcześniej kiedy karmiłam ją butelką Tommee Tippee lub piersią, obowiązkowa była pieluszka pod brodą, w przeciwnym razie, po karmieniu trzeba było ją całą przebierać. Dziś spróbowałam bez pieluszki . Nie spadła ani jedna kropla ! Ha! :) Na prawdę ludziska, polecam !


Termo butelkę ze zdjęcia możecie kupić tutaj --> Kraina Eko Zabawek



















bluzka: mothercare

Zobacz więcej
5/19/2014
Blogi, które czytam - część 1.

Miałam temu nie ulec i nie robić tego co każdy - czyli nie podawać top blogów, które czytam. Jest ich całe mnóstwo, ale ja należę do tych osób, które wchodzą zazwyczaj tylko w te, których tytuł posta mnie zainteresuje. Są jednak takie, które śledzę non stop. I mimo, że rzadko komentuje - kibicuję ich autorom z całego serca.


1. mrkacperowski - mój nr 1 pod względem zarówno tekstu pisanego jak i stylówek młodego. Gdybym miała syna z pewnością inspirowałabym się właśnie tym młodzieńcem. A jego mama? To chyba najsympatyczniejsza kobieta na świecie. Piękne zdjęcia, śliczna prosta grafika i życzliwość bijąca od autorki i małego blogowego bohatera - to sprawia, że nie można przejść obok tego bloga obojętnie.

2. Matka Prezesa - prywatnie przemiła osoba z wiecznym bananem na twarzy. Jeśli chodzi o sprawy blogowe - uczę się od niej lać ciepły mocz na hejterów, choć czasem zarówno ona jak ja i tracimy cierpliwość. Jej kontrowersyjne posty zazwyczaj są odzwierciedleniem moich poglądów, o których nie mówię na forum. Odważna i szczera. Kochająca ponad życie swojego syna. Ponoć zaniedbana, ale to już nie mnie oceniać ( ekhm. joke.;) )

3. My lady Tamar - to ilu ma czytelników to jest ewidentnie jakiś żart. Trafiłam do niej niedawno i na prawdę jestem szczęśliwa, że Pola jest znacznie młodsza od jej pociechy, bo chyba stałabym się kserokopiarką i zakupiła ponad połowę rzeczy, które ma jej dziecko. Piękne zdjęcia, piękne stylówki, piękne otoczenie i jeden z najpiękniejszych dziecięcych uśmiechów na świecie !

4. Matka (nie)polka - nie. nie polecam jej dlatego, że to moja siostra. Wręcz powinnam o niej nie pisać, bo nienawidzę jej za to, że jest wszechstronnie uzdolniona i wciąż chce umieć więcej i więcej. Do postów przygotowuje się zawsze kilka dni, by pisząc o danym zjawisku wiedzieć o nim każdy istotny fakt. Szczerze, to byłoby dobrze gdyby każdy miał w głowie tyle co ona.

5. Anna Slaweta - piękna kobieta, cudowna mama. Jej posty czyta się lekko, a zdjęcia ogląda z nutką zazdrości. Chociaż sama na wygląd nie narzekam, to zdecydowanie przy porannym doborze rzeczy przydałaby mi się jej opinia. Łączy parenting z modą , a stylówki mama-syn zdecydowanie są jej broszką, której nikt nie jest w stanie podrobić.

6. Farma Żony - dziewczyna, która nawet o tym jak wykorzystać resztki majonezu potrafi napisać w interesujący sposób.  Lekkie pióro i serdeczność sprawiają, że na jej blogu aż chce się przebywać.

7. Matka wygodna też człowiek - to ta z tych normalniejszych. co to nie ściemniają, że są szczęśliwe, że dziecko o północy nie śpi. Grozi czasem fanom, że potnie się żyletką, bo dziecko wrzeszczy jej nad uchem, ale ostatecznie wciąż jest z nami.

8Magia dnia - jej posty czyta się na jednym wdechu. na określenie jej bloga jest tylko jedno słowo i znajduje się ono w nazwie. MAGIA !

9. Mamą Po Raz Trzeci - jak chcecie wiedzieć jak na prawdę wygląda macierzyństwo to ona powie wam całą prawdę. Pierwsze wrażenie robi się tylko raz. Ona postanowiła nazwać swoją córkę głąbem - tak się poznałyśmy.

10. Mamala - fajna dziewczyna, której wiecznie obrywa się za to, że jest szczęśliwa. Kładzie córkę w leżaczku, żeby iść siku i psuje jej oczy przed telewizorem. Potrafi bezczelnie siedzieć z narzeczonym na ławce w parku i cieszyć się życiem. Ma wszystko czego dusza może tylko zapragnąć : pasję, wspaniałe dziecko i cudownego narzeczonego. Właściwie to uważam, że ma za dobrze...ale raczej nie musi się z tego tytułu nikomu tłumaczyć ;) (hejterom własnie krwawią oczy)
Zobacz więcej
5/17/2014
Nie jestem matką polką.

Nie jestem matką polką. Nie mam zamiaru zatracić samej siebie w macierzyństwie mimo, że kocham swoje dziecko nad życie i szaleję na jej punkcie. Nie ma matek idealnych. Ja należę do grupy tych , które nie są przewrażliwione na każdym kroku i do wielu tych spraw, na których temat inni żywo dyskutują i spekulują - ja podchodzę na luzie. Nie mam problemu z tym, że moje dziecko 5 minut leży w leżaczku i patrzy się w TV. Nie rozpaczam z powodu podania mojej córki MM i nie mam wyrzutów sumienia w powodu wypitego reddsa wieczorem. Jestem tylko człowiekiem. Człowiekiem, który potrzebuje żyć. Nie mam zamiaru zamknąć się na świat tylko dlatego, że mam dziecko. Właśnie teraz czuję, że mogę wszystko. Mogę studiować, blogować, chodzić na fitness, a przy tym być najlepszą mamą na świecie. Nie muszę żyć w celibacie i abstynencji żeby być super mamą. Kocham swoje dziecko, dbam o Nią, pielęgnuję, karmię.
Wyjście z domu i wyluzowanie się sprawia, że w swojej roli spełniam się jeszcze lepiej. Bo jestem wypoczęta, zrelaksowana i mam zapas sił na dni, kiedy ona potrzebuje być w moich ramionach od rana do nocy. Tak. Rzucam czasem przekleństwami, bo mi się nie chce. Kiedy dziecko się budzi, a ja jestem zaspana nie frunę do Niej 60 cm nad ziemią śpiewając "Ach dziecko płacz, płacz jeszcze i pod żadnym pozorem nie idź spać! Jestem taka szczęśliwa, że znów się nie wyspałam". Idę zaspana i wściekła jak pies, a po chwili słyszę ten słodki chichot i już nawet o śnie nie myślę. Ba! Jedyne co chcę wtedy zrobić to wyściskać ją z całych sił i wycałować najlepszą część jej ciała - stopy !

I taka będę. Będę od czasu do czasu pić piwo, będę chodzić sama na zakupy, będę chodzić na fitness. Będę przeklinać kiedy będę chciała i będę z koleżankami opowiadać sobie zboczone dowcipy. Będę uprawiać sex, a jak dziecko podrośnie to na pewno pojawię się na domówce u znajomych. ( no nie rób takich zszokowanych oczu, nie mam na myśli przecież libacji alkoholowej...pewnie takie coś już sobie wyobraziłaś nie?). Dziecko nie jest powodem, by zamknąć się w czterech ścianach i poświęcić życie na rzecz rodzicielskiej miłości.

Będę robić to wszystko, a mimo to będę najwspanialszą matką na świecie.
Bo ważne mieć umiar. Wiedzieć gdzie są granice.

Dlaczego będę to robić? Bo jestem tylko człowiekiem - nie matką polką cierpiętnicą.
I w tej normalności mam zamiar trwać.

Ale za to...
Będę pierwszą, która przytuli kiedy zacznie płakać...
Będę pierwszą, która pocałuje zranione kolano i przyklei plaster...
Będę pierwszą, która wstawi się za Nią kiedy ktoś ją obrazi...
Będę pierwszą, która doradzi w złych chwilach...
Będą pierwszą, która przyjedzie, kiedy ucieknie jej autobus...
Będę pierwszą, zawsze kiedy będzie tego potrzebowała.
Będę... będę zawsze.


Zobacz więcej
5/16/2014
Karmisz? Nie. Głodzę.

Że karmienie piersią to temat kontrowersyjny - każdy wie. Że istnieje podział na matki karmiące piersią i matki karmiące mm - też wiemy. Jednak mnie ten cały cyrk i spekulacje zaczynają nieco śmieszyć. I mimo, że ja jestem matką karmiącą piersią - zdecydowanie nie traktuję tego jak świętości, która należy stawiać na piedestale. Tak - to co naturalne, zawsze czy to dla dziecka czy dorosłego będzie najlepsze. Znamy tę prawdę od wieków i nie trzeba jej na każdym kroku powtarzać. MM to zło, a jak wywalasz cyca przy publice to czekasz na oklaski. "Karmiące cyce na ulice" - zasłyszałam gdzieś ostatnio. Więc o co tu właściwie chodzi? O zdrowie dziecka czy o afiszowanie się tym jaką wspaniałą mamą jestem? 
Przy karmieniu piersią jest logiczną sprawą, że dziecko może się domagać jedzenia w miejscach przeróżnych. Jednak nigdy nie należałam do osób, które cycek wywalają tak jak gdyby chciały powiedzieć "Ej patrzcie! Widzicie? Leci mleko!". Karmienie to dla mnie sytuacja, która ma swoją intymność. Kiedy pojechałam na spotkanie blogerek i Poli zachciało się jeść, odeszłam od stołu i poszukałam nieco dalej miejsca, w którym mogłam usiąść i spokojnie nakarmić. Nie zwracałam uwagi na to czy ktoś się patrzy, bo...bo nawet nie przyszło mi to na myśl. Moją misją w tej chwili było nakarmić dziecko, a nie skupiać się czy ktoś przypadkiem nie zerka. A nawet gdyby. Karmisz w miejscu publicznym to musisz liczyć się z tym, że ktoś się spojrzy. To tak jak wtedy kiedy kobiety wywalają biust tak, że mają go pod samą szyją i zbulwersowane mówią do koleżanki obok "Boże widziałaś? On spojrzał mi się na cycki! Bezczelny!".
Dla mnie podział na matki karmiące piersią i matki karmiące mm nie istnieje. Każdy karmi jak chce. A zlinczowane powinny być osoby, które nie karmią wcale tylko głodzą. Kiedy miałam kryzys i jednego dnia pokarm nie chciał lać się w ogóle, usłyszałam od kogoś : " Najgorsze co możesz zrobić to podać MM".Aha. Dziecko ryczy w niebo głosy, głodne, pokarmu w cyckach nie ma. A ja jestem zła, bo wysyłam narzeczonego po MM. Dear. Najgorsze co wtedy mogłam zrobić to nie podać jej w ogóle jedzenia i jak głupia przez 3 godziny modlić się do Boga "Daj mi pokarm!" Przy dziecku, które przez ten czas zdążyłoby się tak wyryczeć, że straciło by siły i z płaczu i z głodu. 

Dlaczego w moim poście słychać większy żal do karmiących piersią, mimo, że sama do nich należę? Bo slogany typu "Karmiące cyce na ulice" dla mnie nie mają najmniejszego sensu. Czy matki butelkowe krzyczą "Wyjdźmy z butelkami na ulicę!" Nie. Karmię piersią i jest mi wstyd za osoby, które na każdym kroku starają się udowodnić, że są lepsze. Jest mi wstyd za osoby, które cycek potrafią wywalić Ci przed nosem i mieć do Ciebie pretensje, że się spojrzałaś. To Wy , fanatyczki macie fioła na tym punkcie - dlatego każdy wzrok odbieracie jako wrogi. A czasem to spojrzenie jest po prostu nic nie znaczącym zerknięciem. 

Bo żaden podział na butelkowe i KP nie powinien istnieć. Bo nieważne jak karmisz. Ważne, że to robisz. Dziecko najedzone = dziecko szczęśliwe. Chcesz - karm piersią. Chcesz to karm MM. Ważne, że kochasz.
Bo to miłość, która dajesz dziecku jest najważniejsza i ona wpłynie na życie twojej pociechy. Nie mleko.






Zobacz więcej
5/15/2014
Leon tu, Leon tam...

Przyjaciel. Ktoś kto jest na dobre i na złe. Chyba doczekałam momentu, w którym moja córka do snu potrzebuje kogoś innego niż mnie. I tym kimś jest... Leon. Razem tworzą parę wyjątkową. Leon czuje się potrzebny, Pola czuje się bezpiecznie. Kawałek cudownego materiału z głową sprawił, że jej usypianie przestało być katorgą. I tak trwają w tej swojej relacji. Leon w samochodzie, Leon w łóżeczku, Leon po prostu wszędzie. I spokojnie mogę wpisać go do książki Poli jako jej pierwszą przytulankę. Kocham patrzeć kiedy jeszcze nieudolnie próbuje łapać go za uszy. Fajnie jest widzieć uśmiech na twarzy dziecka, który pojawia się coraz częściej. Fajnie też widzieć, że zapamiętuje ludzi i przedmioty, które lubi i na ich widok tak bardzo się cieszy.

Aż chciałoby się rzecz: " Znacie Leona? Każdy go zna. Każde fajne dziecko Go ma". Ale tak nie rzeknę. Bo Leon premierę zaznał w ramionach Poli i dopiero teraz będzie mógł zagościć w innych domach. A czemu? A no bo Leon pochodzi z raczkującego dopiero sklepu, ale jakże obiecującego. Zazwyczaj na stronach firm lubię kiedy jest wszystko pisane z powagą i profesjonalnie. Ale u dobrej duszy, która ten sklep prowadzi jest po prostu...mega swojsko i nie da się tam przebywać (mimo, że wirtualnie) bez uśmiechu. Pomyślicie pewnie, że cuda z minky możecie kupić już wszędzie. A ja wam powiem, że minky minkiemu (boże jak to się odmienia O.o) nierówny. A ten jest na prawdę wysokiej jakości na co zwracam uwagę. Więc bez problemu Leon zaśnie dziś przy poliku Poli, a właściwie Pola przy uchu Leona. Whatever. Nie jest to wpis sponsorowany, a właścicielka sklepu nie przetrzymuje mnie w ciemnej szopie przykładając właśnie broń do głowy, bym skrobnęła o Niej kilka dobrych słów. Po prostu wiem, przekonana jestem, że na liście TOP moich ulubionych sklepów ten będzie widniał już zawsze. Zresztą przekonajcie się sami.

PS: Warto wspomnieć, że w sklepie tym sami wybieracie sobie wzór minky czy bawełny i tworzycie swój własny projekt :)


A ja kieruję pytanie do Was - jak wyglądały pierwsze przytulanki Waszych pociech? Mają je do teraz?









Zobacz więcej
5/14/2014
Nauczycielu bądź człowiekiem.

Pamiętam to jak dziś. Liceum. Każdy z Nas czuł się już prawie jak dorosły. Nowa szkoła, nowy start, można pokazać się od innej strony. Wychowawczyni mi znana. Uczyła mnie historii w podstawówce. Fajna babka. Jednak już na starcie zauważyłam, że nie jest już taka jak kiedyś. Szydercze uśmiechy, docinki.
Na lekcji organizacyjnej zrobiliśmy wyboru do samorządu klasowego. Zostałam przewodniczącą. Uczniowie nie znali mnie jeszcze zbyt dobrze, ale widocznie wzbudziłam zaufanie. Wszystko ładnie pięknie. Tydzień później na godzinie wychowawczej, Pani wpadła na "genialny" pomysł. Każdy z Nas na kartce napisać miał 3 osoby, które lubi najbardziej i 3, których nie lubi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wyniki zostały ujawnione. "Najbardziej nielubiane w klasie są X,Y i Alicja W" - ogłosiła głośno przy 30 osobach, przy czym przy moim nazwisku na jej twarzy pojawił się głupi uśmieszek. Poczułam się jakbym dostała w twarz. Ja, pewna siebie dziewczyna, odważna, poczułam, że palę się ze wstydu, a oczy zaszły mi łzami. Dawno nie czułam się tak poniżona. I pomijam już fakt, że nie wiem czy to była prawda, bo zbierając wtedy kartki widziałam się w rubryce tych najbardziej lubianych. To już jest mało istotne. Czułam się źle, ale minęło kilka dni i wszystko zaczęło wracać do normy. Cudownie spełniałam się w roli przewodniczącej i każdego dnia potrafiłam załatwić wszystko to co było w interesie mojej klasy. Na przerwach prowadziłam "korki" z j. angielskiego, ponieważ pani, która Nas go uczyła, nie potrafiła przekazać wiedzy tak, by ktokolwiek skumał o co chodzi. I to był kolejny błąd. Niby podważyłam autorytet nauczyciela. Jeszcze gorszym błędem było pójście do dyrekcji, by wyjaśnili mi dlaczego pan od fizyki ma skalę ocen od 1-4 co znacznie zaniży komuś końcową średnią wszystkich ocen, bo piątki z fizyki nigdy nie dostanie. Mało tego to co przy normalnej skali łapałoby się na dwójkę, przy jego skali było na pałę. Tego dyrekcja nie przeżyła. Alicja Wegner jest bezczelna. Trzeba zwołać radę.
Zwykły szary dzień. Wchodzę do szkoły. Godzina wychowawcza. "Przykro mi, ale nauczyciele jednogłośnie stwierdzili, że zostałaś usunięta z samorządu.". Stoję jak wryta. Co ja im zrobiłam?
Do grona cudownych nauczycieli dołącza pani od języka niemieckiego. Nie ma mnie na lekcji. Przychodzę dopiero na drugą. W szkole wielkie poruszenie. Nauczycielka nie chce wpuścić mnie do klasy wrzeszcząc, że o wszystkim wie już dyrekcja, że natychmiast mam dać telefon do rodziców. Jestem bezczelna, po co w ogóle chodzę do szkoły, z takim podejściem daleko nie zajdę. Wracam do domu. Mama mówi, że dostała telefon, że są ze mną poważne problemy. Same pozytywne oceny, raz nie było mnie na lekcji - najbardziej problemowy uczeń w szkole. W kolejnych dniach dowiedziałam się z prywatnych źródeł, że wychowawczyni obgaduje mnie...poza szkołą. Ze swoimi koleżankami. Dzień wcześniej widziała jak w szkole w czasie przerwy siedziałam na schodach. Nade mną stał kolega. Jej wersja : " I siedzi i ryczy na tych schodach, przeżywa jakieś miłosne rozterki i co ona sobie głupia myśli, że szkoła to miejsce na takie rzeczy?". Nie dałam rady. Może brzmi to niepozornie, ale mnie dotknęło jak nigdy. Te wszystkie wydarzenia razem wzięte spowodowały, że moje poczucie własnej wartości spadło do zera. Czułam się jak ... jak nikt. Zaczęłam dostawać pały za nieuzasadnione sprawdziany, za nieobecności nawet z powodu choroby na forum klasy zostawałam przepytywana. Codziennie grożono mi nagannym zachowaniem. W kolejnych dniach za złe zachowanie koleżanek, podczas gdy ja siedziałam cicho musiałam pisać jako jedyna niezapowiedziane kartkówki. Miałam dość. Wróciłam do domu i poleciałam prosto do ubikacji. Zaczęłam wymiotować, a na myśl o szkole dostawałam dreszczy. Czułam, że nie znaczę nic. Zamknęłam się w pokoju, zasłoniłam roletami całe okno. Poszłam spać. Wstałam o 20, spakowałam się do szkoły i szłam spać dalej. Rano szkoła, po szkole sen w ciemnym pokoju, pobudka o 20 i znów spać. Nim się obejrzałam minęło mi w tym stanie kilka miesięcy. Kilka miesięcy w ciemnym pokoju. Odcięłam się od rodziny, a w weekendy odreagowywałam alkoholem. Depresja pochłonęła mnie całą. Jakby tego było mało przed ukończeniem pierwszej klasy kiedy świadectwa były już wypełnione jednak nie można było ich jeszcze nikomu pokazać dowiedziałam się, że koleżanki wychowawczyni już widziały moje świadectwo. Zakończenie roku. Odbieram świadectwo. Zachowanie nieodpowiednie. Łzy w oczach. Pytam zdziwiona " Nieodpowiednie...?". W odpowiedzi dostaję znów ten głupi szyderczy uśmiech i odpowiedź: " A dziwisz się?". Wakacje mnie zregenerowały. Dzięki mamie i książce "Sekret", która mi kupiła, pewnego dnia wstałam, odsłoniłam rolety i zaczęłam żyć.

Czy to miało na mnie wpływ? Tak. Ogromny. Do tej pory mam problem z wiarą we własne możliwości. Często zwierzam się siostrze, że ogromnie jej zazdroszczę tego, że umie to i tamto podczas gdy ja do wszystkiego mam dwie lewe ręce. Przed każdym napisaniem pracy na studia odczuwam presję, że człowiek taki jak ja nie może napisać nic wartościowego ani czegoś co ma sens. Zaniżone poczucie własnej wartości dotknęło mnie całej. Nie chodzi tutaj tylko o to co w głowie, ale też o wygląd, który pewnego dnia stał się moją obsesją. Bo tu nie chodziło tylko o fakt, że nic nie znaczę. Ja po prostu cała jestem...do dupy.
W moim późniejszym życiu miało miejsce jeszcze wiele przykrych sytuacji, które wynikały z niskiej samooceny.

Dziś z tym walczę. Staram się wierzyć w siebie i kochać swoje odbicie w lustrze. Studiuję i jestem wspaniała matką i narzeczoną. Codziennie staram się doskonalić we wszystkim co robię, ale wiem, że pewnych przykrych doświadczeń nie wymażę z pamięci. I czy tego chcę czy nie chcę. Już na zawsze będą się one odbijać na mojej psychice. Bo mimo walki i wiary we własne możliwości - pewne sytuacje są zbyt głęboko zakorzenione, by pozbyć się ich całkowicie.

Nauczycieli bądź człowiekiem. Nie podcinaj skrzydeł. Pozwól tym skrzydłom latać.

PS: Tych przykrych sytuacji było o wiele więcej. Nie starczyłoby mi jednak miejsca, by o tym wszystkim napisać. Obrywało mi się nawet wtedy gdy się nie odzywałam. Za wyraz twarzy, a gdy odpowiadałam przy sprawdzaniu obecności "Jestem" stwierdzano, że powiedziałam to bezczelnie i czuć ode mnie pretensje.



Anty reklama dla mojej szkoły. Pozdrawiam i pokazuje dziś środkowy palec. To i tak za mało.
Tempus w Inowrocławiu. A napisy na budynku mówią same przez siebie.


Zobacz więcej
5/11/2014
POZNAŃmy się!

Dzień ten choć deszczowy w pamięci pozostanie na zawsze. Wirtualny świat, w którym codziennie siedzę wczoraj miałam okazję poczuć, dotknąć i poznać. Rzeczywistość nie rozczarowała. Dziś wiem, że chcę dalej poznawać nowych ludzi, śmiać się z Nimi, wymieniać spostrzeżenia. Jednym słowem trwać w tym dalej. I zebranie w jednym miejscu tylu wspaniałych blogerek nie jest wcale sprawą łatwą. Ale jeśli ma się do tego dryg jak właścicielka bloga tomitobi.pl to zapewniam Was. Nic, naprawdę nic nie jest w stanie pójść źle. I choć maskotką spotkania nie był mój ukochany chudy z toy story, a król Alex, który oczywiście również spowodował u mnie dziwny napływ euforii (dziecko za małe, to cieszę się za dwie ;) ), to było warto. Bo nauczyłam się , by z życia czerpać to co najlepsze. Nie tracić czasu na zmartwienia. Trzeba dać się ponieść. Zrozumiałam, że w tym świecie coś znaczę, a osoby, które wczoraj poznałam są często dla mnie przykładem. Nauczyły mnie jak w tym świecie przetrwać, jak się zachowywać. Przez chwilę byłam przerażona. Wszyscy znają Polę. Ona wydawała się być nie wzruszona. Więc rzekłam "Będziesz blogerem. Nie masz wyjścia.". Póki co realizuję się w tym świecie i kocham to co robię. I zajebiście się dowiedzieć, że ktoś to docenia. Komuś się to podoba.

Blogerki, które poznałam. Każda inna. Każda na swój sposób wyjątkowa. Każda ma na siebie swój własny pomysł i spełnia się w tym każdego dnia. Cieszę się, że Was poznałam. Życzę Wam, byście nigdy nie rezygnowały z tego co chociaż przez chwilę przynosi Wam radość. Mam nadzieję, że Was jeszcze spotkam!

Chciałabym podziękować wszystkim sponsorom. Zwłaszcza BabyOno . Aspirator do nosa, gryzak do pokarmów, woreczki na pieluchy i kubek niekapek. Skąd wiedzieliście, że tego nie mam ? ;)

Podziękowania również dla :
 bibi
 MaBiBi 


























































Zobacz więcej

.