Open top menu
6/30/2014
Mogę, chcę, potrafię.

Macierzyństwo odmieniło mnie całkowicie. Z leniwej osoby, która na wf zanosiła karteczki ze zwolnieniem z ćwiczeń, z powodu choroby ( czyt.LEŃ), zmieniłam się w osobę, która stawia sobie cele i je osiąga. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że to co teraz robię wychodzi mi wyśmienicie. Mało tego moje poczucie własnej wartości jest już na tyle wypracowane, że kiedy widzę jakiekolwiek próby kopiowania mnie, naśladownictwa - leję na to ciepły mocz. Bo oryginał zawsze będzie jedyny i najlepszy. I jakiekolwiek próby ponowienia go, zawsze, ale to zawsze wychodzą gorzej niż marnie. Pomijając już fakt, że niektórzy biorą się za rzeczy, do których się kompletnie nie nadają. Ale o tym innym razem.

Jakaś tam stara mądrość głosi, by wziąć się za jedną rzecz i w nią włożyć sto procent. Owszem, jest w tym trochę prawdy. Ale co jeśli nasze horyzonty i ciekawość wykraczają o wiele dalej? Co jeśli ta jedna rzecz to za mało? Prowadząc bloga i poruszając na nim tematy związane z moim macierzyństwem wiedziałam jedno - na tym nie poprzestanę. Całe szczęście kolejne rzeczy, które biorę sobie na głowę z blogiem można sprytnie połączyć. Więc w sumie , tak. Mogę powiedzieć, że jest coś w co wkładam 100 procent i robię to najlepiej jak umiem - blogowanie.

Jak już wiecie wzięłam się jakiś czas temu za treningi, a konkretnie cross fit. I to on jest całym sprawcą dobrego samopoczucia, wypełniającego mnie szczęścia. A efekty, które widzę w lustrze - napędzają motorek jeszcze bardziej i sprawiają, że chcę więcej. I tak oto doszło do momentu, kiedy ruszyłam dziś tyłek, wzięłam w rękę kartę bankową i przeszłam się do sklepu po jedną, jedyną rzecz. Książkę. Zmień swoje życie z Ewą Chodowską. Takie słowa krzyczą do mnie z jej okładki. Długo się przed tym wzbraniałam. Głównie ze względu na to, że nie ciągnie mnie do rzeczy, które są przez wszystkich wychwalane, okrzykiwane i każdy je ma. Miałam tak zawsze. Czy chodziło o ciuchy, czy o muzykę, czy o książki .Teraz już wiecie czemu do tej pory nie przeczytałam 50 twarzy Greya. Przebrzydł mi zanim zaczęłam go czytać. Myślę też, że zwlekanie to było spowodowane również tym, że nie byłam gotowa. Dziś wiem, że jestem. Tak jak jestem gotowa na wiele innych wyzwań, które wzięłam sobie na głowę. Czy dam radę? Dam. Dlatego, że wszystko za co się biorę - po prostu mi wychodzi. (tak wiem właśnie krawią Ci oczy, a ręce świerzbią Cię, by wystukać na klawiaturze jakiś durny hejt, sugerujący mi, że mam sobie nie dodawać - głównie dlatego, że nie możesz znieść, że to co tobie nie wychodzi, komuś wychodzi znakomicie i jeszcze perfidnie potrafi o tym pisać! ;) ) .

Mogę to zrobić, chcę tego dokonać i wiem, że potrafię. Każdy z nas potrafi. Jedyne co musimy zrobić to przełamać blokadę, która w nas siedzi. Zdeptać ją i wyrzucić do kosza. Czasem jedyne co nas ogranicza, to my sami. Nie pieniądze, nie ludzie, nie możliwości. Mamy zakorzenione w głowach, że pewnych rzeczy się nie da, że nie umiemy. A ja Wam mówię, że jeśli się chce - to wszystko jest możliwe.

I jeszcze kiedyś wejdziecie na tego bloga i powiecie - o cholera. Wszystko co chciała - osiągnęła.
I ja również chciałabym, byście wtedy powiedzieli mi, że zrobiliście to samo. Spełniliście marzenia, osiągnęliście swoje cele, pokonaliście swoje słabości.

Czy jesteś na to gotowa/y już teraz? Wierzę, że tak! ;)


Zobacz więcej
6/26/2014
Byłam psychopatką.

Niska samoocena i brak wiary w swój wygląd - jednym może wydawać się niczym nie groźnym. Ja wiem, że jest to najgorsze gówno, które śmierdzi wyjątkowo mocno. Nie wiem czy negatywny stosunek do mojego wyglądu wynikał z faktu, że w dzieciństwie rodzice nie mówili mi, że jestem piękna czy może z tego, że w okresie dojrzewania ktoś powiedział mi, że jestem brzydka i zakorzeniło się w to w mojej głowie zbyt głęboko pozostawiając mocny ślad. Może wynikało to z tego, że jakoś od 3 gimnazjum przebywałam z samymi chłopakami, którzy traktowali mnie jak kumpla, jarając się przy mnie innymi dziewczynami. Dopiero po latach dowiedziałam się, że co drugi był we mnie zakochany. Wtedy myślałam, że traktują mnie jak kumpla, bo do hot laski to mi raczej daleko. A oni po prostu traktowali mnie jak równą sobie. Taką, z którą można pogadać, wypić piwo i śpiewać na osiedlu o północy.

Mimo to nie myślałam wtedy jakoś szczególnie o wyglądzie. Jakiś czas później miałam ogromne powodzenie a okienko popularnego wtedy Gadu-Gadu migało jak szalone. Nie należałam do tych wiernych jak pies. Pisałam z dziesięcioma naraz, spotykałam z pięcioma i mimo, że były to niewinne spotkania, bo nie sex był mi wtedy w głowie, to teraz wiem, że postępowałam nie fair. A, że wierze w karmę wiem czemu trafiałam na samych, u których również okienka GG migały jak szalone. A jak się trafił jakiś porządny, to bawiłam się jego uczuciami, zbywając go na każdym kroku, a potem płacząc czemu nie trafia mi się nikt normalny. Do rzeczy.

Kiedy nareszcie poznałam swojego F. z dnia na dzień zaczęłam zmieniać się w ... psychopatkę. Psychopatkę, która śledzi, sprawdza i uprzykrza życie. Często widziałam w jego oczach łzy i niemoc. Ktoś normalny już dawno, by mnie zostawił. Ale nie on. On kochał zbyt mocno. Zbyt mocno, by zostawić.
Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze i nie wierzyłam. Nie wierzyłam, że on może mnie taką kochać. Mijałam zgrabne laski na ulicy i od razu w głowie pojawiały się myśli "Może gdybym zmieniła włosy, wyglądałabym lepiej?" ; " Może jakbym trochę schudła?". Jakiekolwiek zmiany nie przynosiły efektu. Czułam się dobrze w swojej skórze tylko w domu, kiedy w telewizji nie leciały klipy z pięknymi kobietami, a w serialach nie było nagości. Wszystko zmieniało się kiedy wychodziłam z domu. Pewna siebie do czasu gdy na ulicy nie minęła mnie szczupła brunetka idąca pewnym krokiem przed siebie. Automatycznie patrzyłam na mojego F. czy nie zwraca uwagi na takie panny. Mimo, że nie zwracał w domu musiał słuchać, że na pewno się spojrzał, na pewno myśli o innych itp. Telefon był kilka razy dziennie sprawdzany kiedy nie widział, a ze zwyczajnych smsów z kolegami ja potrafiłam utworzyć scenariusz kończący się co najmniej zdradą. Mimo, że był on jednym z niewielu, którzy będąc w związku w dupie mają inne - ja nie mogłam w to uwierzyć. W poprzednich związkach byłam z facetami, którzy przy mnie potrafili komentować inne mówiąc jakie są super. Dlaczego on miałby być inny? Byłam taka głupia.

Pamiętam sytuację kiedy F. przyjechał do mnie i opijaliśmy w dwójkę jego urodziny. Wzięłam jego tel i spojrzałam w kontakty. Nigdy nie miał w nich żadnej dziewczyny poza mną...ale tego dnia miał. Patrzę: "Julita". "Kto to ku*wa jest?! Odpowiedz!" . "Nikt" - odpowiedział. "Odpowiedz ku*wa, powiedz co to za dzi*a. Zabiję ją". Uspokajał mnie tylko pytając co się ze mną dzieje. Dalszych wyzwisk nie będę chyba publikowała. Pamiętam co wtedy czułam. Widząc kontakt "Julita" poczułam ogromny gul w gardle, nie mogłam oddychać, a oczy zalały się łzami. Czułam się jakbym przyłapała go na seksie. Gotowało się we mnie i cała się trzęsłam. Rano F. z załzawionymi oczami podał mi telefon i powiedział. "Nie wierzysz? To sprawdź. to numer ***. Wiesz, że ma problemy z policją nie chciałem zapisywać go jego imieniem". Parsknęłam śmiechem. Powiedziałam, że nie chcę. Sam wykręcił mi numer i przyłożył do ucha. Usłyszałam męski głos. Sprawdziłam czy wykręcił ten sam nr, który widziałam wczoraj. Tak...był ten sam. Wyszedł trzaskając drzwiami, a ja miałam ochotę się zabić. Po raz kolejny go zraniłam i pokazałam jak bardzo mu nie ufam. Sobie samej uświadomiłam jak bardzo w siebie nie wierzę.

Sytuacji było o wiele więcej. Mniej lub bardziej drastycznych. Często z moich ust padały słowa o samobójstwie. Mówiłam mu przez telefon, że jeśli coś zrobi - zabiję się. Po czym wyłączałam telefon. Czasem po jego wyłączeniu niczym psychopatka leżałam patrząc się w sufit z uśmiechem, wiedząc że on właśnie odchodzi od zmysłów. Czasem chciałam to zrobić na prawdę. Kiedyś nawet spróbowałam... Był zrozpaczony. Kiedy w końcu mi wybaczył wybełkotał tylko: "Jak mogłabyś mnie zostawić?! Co Ci strzeliło do głowy? Mogłoby tu Cię teraz nie być..." Ale znosił to wszystko. Mimo, że z dnia na dzień był coraz bardziej tym wszystkim zmęczony.

Chorobliwa zazdrość opętała mnie całą. Straciłam kontrolę nad sobą i nie umiałam jej odzyskać. Kiedy wychodził gdzieś gdzie mogła być płeć żeńska rozmyślałam jak to się może skończyć. Kiedy pisał mi smsa, że ogląda film, oglądałam to samo, żeby wiedzieć czy przypadkiem jego uwagi nie zwróci jakaś kobieta. A kiedy w filmie następowała scena erotyczna znów pojawiał się gul w gardle a F. zostawał zasypywany smsami typu: " I co podjarałeś się? Chciałbyś żebym tak wyglądała?" i z milionem innych pretensji. Pół roku potrafiłam rozmyślać o czymś , z czego on nawet nie zdawał sobie sprawy, że mogłoby mnie to przejąć.
Przez pierwsze miesiące bycia z nim to wszystko rozpieprzało mnie od wewnątrz, bo milczałam. Dusiłam w sobie. Dramat rozpoczął się kiedy zaczęłam na głos mówić co myślę, co czuję.
Psychopatka. Po prostu psychopatka.

F. nigdy do końca nie rozumiał. Myślał, że to bierze się tylko i wyłącznie z braku zaufania. Kiedyś powiedział mi: "To, że ty byłaś nie fair w swoich poprzednich związkach nie oznacza, że ja taki jestem wobec Ciebie. Nie wszyscy tacy są". Codziennie powtarzał mi jaka jestem piękna wpatrując się we mnie jak w święty obrazek. Koleżanki zazdrościły, bo gdy byliśmy na domówkach i wszyscy inni patrzyli się na klip z laskami w bikini, on całował mnie w czoło. Kiedy inni właśnie gadali o jakiejś dziewczynie, którą widzieli on mówił, że go to nie obchodzi. To wszystko było takie szczere, takie prawdziwe. On nie udawał. On taki był. On taki jest.

Ale to nie pozwalało mi się wyleczyć. Nienawidziłam swojego odbicia w lustrze i zaczęłam skupiać się tylko na nim. Pragnienie idealnej sylwetki, codziennie idealnie dobranych ciuchów i idealnego makijażu sprawiło, że zapomniałam o jednym. O swoim charakterze. On nie mógł już tego znieść. Kiedyś nie wytrzymał i powiedział: "Dla mnie jesteś ideałem nie rozumiesz?! Podobasz mi się tak, że skręca mnie za każdym razem jak Cię widzę, ale to nie znaczy nic, bo zaczynam Cię nienawidzić" po czym dodał "Wolałbym być z kimś brzydkim, ale normalnym, bo wygląd to ty masz zajebisty, ale charakter masz zje*any". Wtedy do mnie dotarło. Próbując być idealną zapomniałam o jednym. Nie jestem z facetem, który jest ze mnie dla wyglądu. Jestem z facetem, który wybrał mnie bo pokochał moją osobowość. Jestem z facetem, który jest teraz nieszczęśliwy, bo ma piękną kobietę, która jest okropna. Której nie znosi i na którą nie może już patrzeć. Przez jakiś czas podporządkowywał się mi, uważał na to co mówi, żebym źle tego nie odebrała, zmieniał kanał kiedy martwił się czy scena w nim mnie nie rozzłości. Chory schemat, który przeraża mnie kiedy patrzę na niego z perspektywy czasu. Kiedy zaczął mi się stawiać i mówić przy każdym zarzucie, że to ze mną jest coś nie tak i on nie będzie robił wszystkiego wg mojego widzimisię byłam zrozpaczona, ale był to chyba rodzaj terapii. Gdyby do tej pory robił wszystko pod moje dyktando, tłumacząc się z czegoś czego nie zrobił, byłabym taka do dziś.

Wyleczyło mnie ...macierzyństwo. Kiedy człowiek jest zajęty to nie ma czasu na pierdoły, na rozmyślanie, na tworzenie chorych scenariuszy. W zeszłym roku kiedy na moim palcu wylądował pierścionek wiedziałam, że jestem tą jedyną. Czasem jeszcze robiłam sceny, ale intensywność tego zaczęła maleć. Ciąża była okresem kiedy czułam się najpiękniejszą kobietą na świecie. Tak już mi zostało. Uwierzyłam w siebie, w swój wygląd. Dzięki wierze w wygląd uwierzyłam też w swoje możliwości. Wiem, że mogę wszystko. Mój związek przetrwał, ale inne, które tkwią w tym bagnie zapewne się rozpadną. Wiem to dlatego, że mój facet jest jednym z niewielu, który mimo tego, że cierpiał, nie mógł mnie zostawić. Nasz związek nareszcie jest normalny. Jak dorośli ludzie rozmawiamy o innych kobietach, a oglądając telewizje i widząc nagie kobiety nie kończy się to rozmyślaniem "Czy ona spodobała mu się bardziej niż ja?".

Czasem ten stan jeszcze próbuje mnie nawiedzać. Nauczyłam się jednak z tym walczyć i powiedzieć złym myślom STOP.

Dziś  z F. kochamy się jeszcze bardziej i mamy się dobrze. A ja jestem kobietą, która nie musi nałożyć na siebie makijażu, żeby spojrzeć w lustro i się sobie podobać. Kiedy chodzę na fitness dumnie patrzę w lustro na swoje zaokrąglone pośladki i śledzę w nim cały czas swój każdy ruch. Uwierzyłam też w swoje możliwości. W to, że mogę wszystko. Stałam się kobietą sukcesu, która stawia sobie cele i je osiąga.

Chorobliwa zazdrość to idealny sposób na zrujnowanie związku. Przeszłam ten syf i doskonale wiem co czuje osoba, która to przeżywa. Nie ma na to złotej recepty, ale mam do tego specjalne podejście, które może takiej osobie pomóc. Sama wiele czytałam i radziłam się w tym temacie psychoterapeutów. Nie życzę tego dramatu nikomu.  Dlatego proszę...jeśli to przeżywasz - zrób z tym coś. Nie marnuj życia sobie, a tym bardziej osobie, która kochasz. Zrób cokolwiek. Idź do psychoterapeuty, porozmawiaj ze mną, z przyjaciółką. Po prostu coś zrób...

Wierzę, że wszystko w życiu dzieje się po coś. Wierzę, że ten cały dramat miał swój cel. Nie wiem jaki. Ale może gdybym zmieniła bieg wydarzeń i wykreśliła to wszystko ze scenariusza życia... może byłabym w zupełnie innym położeniu niż jestem teraz. I niekoniecznie w lepszym...Nie żałuję niczego. Bo każda nawet najgorsza rzecz doprowadziła mnie do punktu, w którym jestem teraz. A jak jest teraz... to już sami wiecie.


PS: Potrzebowałam wiele odwagi, by powiedzieć o tym komukolwiek. Nie powiem już jak wielkiej odwagi potrzebowałam, by napisać to...całemu światu. O całej sytuacji wiedziała tylko moja przyjaciółka. Która była taka sama. Robiła tak samo. Sprawa ta jest dla mnie o tyle ważna, że z góry Wam mówię iż komentarze, w których będziecie mi pisać jaka to jestem psychiczna , nie będą publikowane. Dla mojego własnego komfortu psychicznego. Dziękuję.



Zobacz więcej
6/25/2014
Day 3 - Klif Gdynia i plaża w Orłowie.

Dzień trzeci był tym dniem, w którym świadomość wyjazdu do domu tak samo jak cieszyła, tak samo dołowała. Bo jak tu się cieszyć, że się opuszcza tak piękne miejsce, a wraca znów do tej wioski. Ale byłam już zmęczona. Intensywność naszego wypadu była cudowna, ale z czwórką dzieci, z czego trójka skutecznie utrudniała nam wyprawę krzycząc i płacząc szło się nieźle umordować. Mimo wszystko - było warto. 
Zobacz więcej
6/23/2014
Mam już 4 miesiące.

Dokładnie 4 miesiące temu przyszła na świat. Najważniejsza istota w moim życiu. Zaskrzeczała odważnie i ucichła w moich ramionach. Dziś leży obok, śmieje się na głos i fika nóżkami tak mocno, jak gdyby chciała już wstać i iść przed siebie. Pamiętam jak bardzo zniecierpliwiona byłam kiedy w pierwszych dniach nie robiła nic innego poza snem, płaczem i jedzeniem. Pamiętam jak bardzo pragnęłam, by po prostu coś zaczęło się dziać. I zaczęło. W tempie błyskawicznym zaczęła zmieniać się jej buzia, jej ciało, jej miny, wydawane dźwięki. Nagle zaczęła przewracać się na brzuszek, łapać przedmioty, śmiać się w głos, ziewać w prześmieszny sposób, trzeć sobie oczka gdy jest śpiąca. Tak proste czynności tak bardzo chwytają za serce. W łóżeczku zastaję ją zawsze w odwrotnej pozycji niż jest kładziona, a gondola zaczęła robić się mała i zbyt bardzo ograniczała widoki, zatem zmieniliśmy ją na spacerówkę. (spokojnie, spacerówka wcale nie oznacza, że dziecko musi siedzieć w pionie). Spacery stały się niczym wycieczki krajoznawcze, a płacz z powodu zmęczenia ciągłym podnoszeniem się na łokciach, by zobaczyć coś poza moją facjatą ustąpił. Jej twarz zdaje mi się być czasem taka dorosła, tak świadoma tego co dzieje się wokół. Wiem, że już niedługo będę tęskniła za tymi małymi rączkami, stópkami itp. Tak jak już teraz tęsknie za tym 'noworodkowym skrzeczeniem' i machaniem łapkami na oślep. Dlatego tak bardzo staram się upamiętniać to co jest tu i teraz, cieszyć się tym, celebrować każdy moment, każdą chwilę.

Pisałam Wam ostatnio o zmianach jakie zaszły w mojej córce. A jak ja zmieniłam się przez te cztery miesiące? Chyba, a raczej na pewno stałam się bardziej cierpliwa i wrażliwa. Cięty język przestał już być tak cięty, a charakter złagodniał. Zaczęłam bardziej doceniać każdą minutę i przestałam marnotrawić czas. Niedziele stały się ulubionym dniem tygodnia, a przespanie pod rząd 4 godzin bez przerwy zaczęło być tak rzadkie, że kiedy się zdarzy...traktuję to jak miłą niespodziankę, za którą warto podziękować. Może nie temu na górze, ale Poli :P

Czego jej życzę na kolejny miesiąc? Chyba mniej płaczu, a więcej radości. Wspaniałego rozwoju i zdrowia. Spokojnych nocy i nieprzeszkadzania w dziennych drzemkach (tych spokojnych nocy to w sumie bardziej sobie :P ). Wszystkiego co najlepsze...bo zasługujesz. I zawsze będziesz zasługiwała. A to co jestem w stanie Ci dać, zawsze ode mnie dostaniesz. Miłość, szacunek, pomoc + to co materialne. Choćbym miała dawać Ci co najlepsze kosztem siebie - zrobię to.

Kocham Cię córko. Wszystkiego najlepszego.



Co Pola ma na sobie?

spodnie - zara
bluzka - cherokee (SH)


Co Pola ma ze sobą?

śpiworek - Beztroska [TU]

wózek - Foppapedretti Polska [TU]















Zobacz więcej
6/19/2014
6/18/2014
Teraz się boję.

Pamiętam jak jeszcze byłam w ciąży i nigdy przed usg nie bałam się tego co będzie. Szłam spacerkiem do gabinetu przeskakując z nogi na nogę, pełna ekscytacji i zniecierpliwienia. Nigdy nie przeszło mi przez myśl, ze coś mogłoby potoczyć się źle. Że dziecko okaże się chore, z wadą itp. Jej zdrowie było dla mnie tak oczywiste, że nie podlegało żadnej dyskusji. Może czasem kiedy doktor przypatrywał się monitorowi z powagą, nie mówiąc nic, czułam się lekko zniecierpliwiona, a może nawet zaniepokojona. Trwało to jednak chwilę, po której było słychać "wszystko w porządku, dziecko rozwija się prawidłowo", a na twarzy pojawiał się banan od ucha do ucha. Z gabinetu wybiegałam jak poparzona skacząc jak 8 letnia dziewczynka, w ręku machając zdjęciem. Wciąż raziły i szokowały mnie reportaże o chorych dzieciach, wiadomości o śmierci w szpitalu, o opóźnionych cięciach...szokowało bardzo, ale nie skutkowało zmartwieniami, że i u mnie coś pójdzie nie tak. Wszystko zmieniło się ... po porodzie. Z dnia na dzień boję się coraz bardziej. Od głupiego kataru po poważne dolegliwości. Pamiętam kiedy zobaczyłam Polę po szczepieniach po 6 tygodniu. Przez 2 dni blada, senna, bezwładna. Serce mi pękało mimo, że wiedziałam, że nie dzieje jej się żadna krzywda. Serce mi pęka, gdy płacze, gdy czasem zaboli ją brzuch, gdy się przestraszy. Serce pękłoby mi całkowicie gdyby coś jej się stało, gdyby ktoś zrobił jej krzywdę. Boję się. Boję się każdego dnia. Sprawdzam czy oddycha, kiedy przesypia całe noce, a ja budzę się zniecierpliwiona, że może coś jest nie tak... I tak jak do innych kwestii podchodzę na luzie, tak tu mam bzika. Bo kiedy ona już tu jest...jest obok, żyje, oddycha, czuję ją, jej skórę...to wiem, że musi być obok już zawsze. I nie może jej zabraknąć nigdy. I wiem, że nie uniknę głupiego kataru, kaszlu itp. Ale gdybym mogła...gdybym tylko mogła zabrać jej każdy ból, każde cierpienie...Zrobiłabym to bez zastanowienia.

Myślę, że strach ten potęgowany jest jeszcze bardziej przez to co dzieje się na świecie, a pokazywane jest codziennie w wiadomościach, radiu itp. Coraz częściej na pilocie od telewizora klikam przycisk "off" , bo nie mogę, nie mogę słuchać już o tragediach. O tym, że dzieci umierają z głupoty lekarzy, jakby to było średniowiecze. O tym, że cięcie nie zostało wykonane na czas, że ojciec zostawił dziecko w aucie, że ojciec powiesił dziecko, a potem siebie. Nie mogę oglądać reportaży o tym w jak ciężkich warunkach żyją ludzie, często schorowani. Łzy do oczu napływają mi jak szalone kiedy w czasie reklam wypowiadają się chore dzieci proszące o smsa o treści pomoc. Nie chcę tego oglądać, nie chcę tego słuchać, bo... bo nie chcę się bać. Lecz mimo kliknięcia przycisku "off" na pilocie, jest jeszcze internet, który jest miejscem mojej pracy i który chyba jeszcze bardziej przepełniony jest tymi tragediami. Udostępnienia przez wszystkich artykułów o tragediach, komentowanie ich. Wiem, to wkurza irytuje, sprawia, że chce się krzyczeć, dlatego tyle każdy o tym pisze. Ale ja już nie mogę. Nie mogę o tym czytać. Nie chcę.

F. zawsze gdy ona płacze mówi..." Tak bardzo mi jej żal, chciałbym jej jakoś pomóc". Kocha ją bezgranicznie tak jak i ja. I obydwoje codziennie powtarzamy "Nie wyobrażam sobie, ze mogłoby jej tu nie być".

I tak jak w ciąży tego nie robiłam, tak dziś modlę się codziennie. O zdrowie dla Niej. O nic więcej.

Na zdjęciu Pola po szczepieniu. Marzec 2014.



Zobacz więcej
6/17/2014
Zmiany.

Zmiany, zmiany, zmiany. W zachowaniu, w gestach, we wszystkim. Następują tak szybko, a mimo to czekanie na kolejne zdaje się trwać zawsze wieki. Czekanie na pierwszy uśmiech, pierwszy śmiech, pierwszy ząb. Ostatnie dni obfitują u Nas w pierwsze razy. Pierwsze samodzielne przewrócenie się z pleców na brzuszek, pierwszy śmiech przypominający słowo "haha". Pierwsze kilkugodzinne trzymanie zabawki i bawienie się Nią i wiele wiele innych naszych małych pierwszych razów. To cieszy, a zarazem przeraża. Bo czas ucieka nam jak piasek przez palce i boję się, że ucieknie za szybko. Niepotrzebnie czasem rozmyślam o tym, że ona dorośnie, a ja nie będę już dla Niej najważniejsza, jedyna. Mimo, że to naturalna kolej rzeczy - boję się. Nie wiem czy ma tak każda matka i mimo, że do wielu rzeczy związanych z wychowywaniem Poli podchodzę na luzie, tak to nie daje mi spokoju i zaprząta mi myśli. Jednak staram się skupiać jak mogę na tym co teraz. Na tym jak moje dziecko codziennie dostarcza mi sporą dawkę radości, na tym, że co średnio 20 min wołam narzeczonego lub on mnie krzycząc "Chodź zobacz co zrobiła!", po czym obydwoje kulamy się ze śmiechu z jej śmiesznej miny, gestu lub wydawanych dźwięków. Kocham to. Kocham jej zmieniającą się buźkę, rosnące stópki. A najbardziej w świecie kocham patrzeć jak różnorakie zabawki zaczynają wzbudzać jej zainteresowanie. Jak je dotyka, bierze do buzi, jak na nie patrzy. Jest w tej prostej czynności coś co skłania mnie do wielu przemyśleń. Do zastanawiania się jak magiczny jest rozwój dziecka.

Pamiętam jak w ciąży po każdym skończonym tygodniu czytałam w internecie co teraz będzie się działo, jakie zmiany będą zachodzić w moim organizmie i jak rośnie mój maluszek. Teraz robię to samo. Po każdym skończonym tygodniu Poli czytam jakie nowe umiejętności będę mogła zaobserwować i zawsze, ale to zawsze się wszystko zgadza. To niesamowite. Te wszystkie rzeczy, które następują po sobie. W tym tygodniu zauważyć można to, w następnym jeszcze coś innego. Na naszych oczach dorasta człowiek. Uczy się, obserwuje, bierze przykład. Na naszych oczach rozwija się dziecko, które my stworzyliśmy. To jest nie do ogarnięcia. To jest... piękne.


body - pepco
















Zobacz więcej
6/16/2014
Day 1 - Charzykowy

Jest takie miejsce na ziemi, które kocham. Śmiem twierdzić, że mimo wielu turystów jest tylko moje i dla mnie. Odpoczywam w nim zawsze od całego świata. Od zła, od wścibskich ludzi, od teraźniejszości, która momentami przeraża. To miejsce ma w sobie pewną siłę i moc. Leczy rany. Jest lekiem na moje zło. To miejsce żyje i pozwala człowiekowi chłonąć je jak najlepszą książkę. Pamiętam kiedy 5 lat temu siedziałam samotnie na pomoście z kartką i długopisem w ręku. Na skrawku papieru napisałam, że zabiorę w to miejsce kiedyś osobę, którą pokocham. Tego jedynego. Bo tylko z taką osobą będę mogła podzielić się częścią mojego życia. I zabrałam - mojego F. Decyzję o tym podjęłam ostrożnie.
Zobacz więcej
6/15/2014
Ah śpij...samotnie.

Pierwszą rzeczą, która kupiłam dla Poli było łóżeczko. Przez okres ciąży pokój jej był remontowany i urządzany tak, by czuła się w nim bezpiecznie i przytulnie. Kiedy wróciłam do domu po porodzie pomieszczenie to było... nie używane. Moja sypialnia zamieniła się w pokój dziecięcy. Powód? Po cesarce byłoby mi ciężko chodzić w jedną i w drugą nosząc Polę na rękach. Tym oto sposobem przy moim łóżku powstała kupka pampersów (czystych of kors), chusteczek itp. Pola przez pierwsze dni spała... na mnie. W pewnym momencie poczułam się przytłoczona. Nie miałam w swoim domu miejsca, w którym nie byłoby niczego nie związanego z dzieckiem. Ale kochałam jej małe ciałko oddychające na mojej klatce piersiowej. Wiedziałam jednak, że to co teraz sprawia mi radość - z czasem obróci się przeciwko mnie. Stopniowo zaczęłam odkładać Pole do łóżeczka, a ze swojego pokoju systematycznie wynosić wszystko typu grzechotki,pampersy itp. Mój pokój miał być miejscem dla mnie, w którym od macierzyństwa odpoczywam. TAK! ODPOCZYWAM! Bo jak już pisałam matką polką nie jestem i nie mam zatracić siebie samej na rzecz macierzyństwa, mimo, że kocham swoje dziecko nad życie. Oprócz matki mam zamiar nadal być kobietą, narzeczoną, studentką. Mam zamiar mieć swoją przestrzeń, w której dla dziecka miejsca nie ma. (straszne co? )

Ale wracając do tematu. Nauczenie Poli spania we własnym łóżeczku wiązało się z poświęceniem i zarwanymi nocami. Częste wstawanie, karmienie i usypianie sprawiało, że nie spałam wcale. Zmieniło się to w drugim miesiącu kiedy Pola przesypiała całe noce. Ostatnio znów ma pobudki, ale po najedzeniu się śpi dalej. Także argumenty, że idę na łatwiznę, bo wysypiam się sama do mnie nie przemawiają. Wygodą jest dla mnie wyjęcie piersi i danie jej dziecku bez konieczności wypełzania z łóżka i rozumiem mamy, które tak robią, bo serio idzie zwariować zrywając się co chwilę z łóżka ( ja jakoś daję radę) . To, że moje dziecko śpi w swoim pokoju za ścianą nie jest jakąś sztywną zasadą. Zdarza się, że biorąc ją na karmienie, zasypiam z Nią i już jej nie odnoszę. Rzadko ale jednak. Śpię wtedy sztywno jak na szpilkach tak jak i narzeczony, bo podświadomie wiem, że nawet mało gwałtowny ruch mógłby ją skrzywdzić. Nie przemawiają do mnie też argumenty o budowaniu więzi. Jestem przy dziecku kiedy się budzi tak samo jak matka, która z dzieckiem śpi. Podejrzewam, że nocne kwiknięcie Poli, które sprawia, że w kilka sekund jestem przy Niej - Was śpiących z dziećmi nawet nie budzi. (niektórych). Wieź buduje się poprzez przytulanie, wspólne zabawy, rozmowy. Noc jest od spania. Przede wszystkim fajne we własnym pokoju dziecka jest to, że pomaga mu to odróżnić dzień od nocy. Jedna pani na FP usilnie próbuje mi wmówić, że hałas jest nawet w dzień, więc zapewnienie spokoju jest śmiesznym argumentem. Nie zgadzam się. Nie czytam poradników, ale na jeden temat czytałam w dość wielu miejscach i rozmawiałam z wieloma ludźmi. Niesamowicie ważne jest, by dziecko wiedziało, że jeśli jest noc to mówi się szeptem, wszystko się uspokaja i jest to pora na sen. W dzień musi nauczyć się spać jednak kiedy za oknem jeżdżą co chwilę auta, po domu co chwilę ktoś chodzi i dzwonią telefony.

O ile spanie z dzieckiem wynika z braku możliwości czyt.małe mieszkanie lub matka ma po prostu taką potrzebę i potrafi to przyznać - jestem w stanie to zrozumieć. Jednak jeśli matka śpiąca z dzieckiem robi to, bo uważa, że po odłożeniu dziecka do łóżeczka w jego pokoju zrobi mu krzywdę lub że spanie osobno nie wypracuje u Niej z dzieckiem więzi - jest to już delikatnie mówiąc chore.

Post ten powstał głównie po to, by uchronić świeże mamy przed osądami mam fanatyczek. Że nie kochacie. Że robicie źle. Że się nie poświęcacie. A sądzą tak tylko dlatego, że robicie inaczej niż one. Nie dajmy się zwariować. Jesteśmy tylko ludźmi. Idąc tropem myślenia matek, które dziecka nie odstąpią nawet na krok, nawet na sekundę - czy nie mowa tu już o miłości toksycznej? Zastanawia mnie co kieruje taką matką? Dobro dziecka? Czy własne potrzeby i egoizm? Czy to dziecko potrzebuje Was 24 na dobę? Czy Wy jego?

Każdy wychowuje dziecko na swój własny indywidualny sposób. Nikt, absolutnie nikt nie ma prawa się w to wtrącać i oceniać. Jednak jeśli ktoś zarzuca mi brak więzi, brak miłości do własnego dziecka, tylko dlatego, że sam z przyczyn siedzących w jego głowie potrzebuje swojej pociechy przy sobie w dosłownym znaczeniu - śmiem twardo bronić swoich racji.

Bo tak jak karmienie wg mnie nie jest wyznacznikiem miłości matki do dziecka, tak już na pewno nie jest tym spanie dziecka w osobnym pokoju.


Zobacz więcej
6/14/2014
Pobudka inna niż wszystkie.

Zazwyczaj nocne pobudki są dla mnie mordęgą. Głównie dlatego, że Pola przyzwyczaiła mnie po ukończeniu 2 miesięcy do przespanych nocy. Kiedy bajka się skończyła, wstawanie co chwilę stało się...uciążliwe. I chociaż robię to automatycznie, nie patrząc już na zegarek i nie licząc, który to już raz - odczuwam to wszystko z rana. Mianowicie jestem żywym trupem. Więc kiedy zawsze słyszę "ee" z jej pokoiku bądź inne pochodne jej odgłosów - robię skwaszoną minę i nieżywa wypełzam z łóżka niczym zombie.

Ale ostatnio było inaczej. Godzina 23, ledwo już patrzę na oczy. Wyłączam światło i kładę się do łóżka. Co rusz przysypiam i się przebudzam. Wciąż myślę o Poli. Mam jakąś wewnętrzną chęć przytulenia jej i wycałowania. "To ze zmęczenia" - myślę i podejmuję kolejne próby spania. Wciąż mam przed oczami jej twarz i czuję dziwną tęsknotę mimo, że jest tuż za ścianą. Nie chcę iść i się w nią wpatrywać, była taka zmęczona, po co ma się budzić. Natłok myśli utrudnia mi zasypianie, ale w końcu powieki stają się coraz cięższe i cięższe. Aż tu nagle...słyszę ją! Wstaję na równe nogi jak gdyby uruchomił się alarm przeciwpożarowy i biegnę do niej z prędkością światła. Czuję taką ulgę...mogę ją przytulić, pocałować. Wyjmuję ją z łóżeczka, a ona wtula się we mnie. Mruczy tak słodko pod nosem a ja całuję ją w czoło. "Kocham Cię skarbie wiesz" - szepczę jej do ucha. Trzymam w ramionach 6 kilogramów miłości. Patrzę na Nią, a do oczu nachodzą mi łzy. Łzy szczęścia. Cała drżę z podekscytowania i wiem, że gdybym wyściskała ją w tym momencie tak mocno jak wtedy chciałam - z pewnością połamałabym jej kruche kości. Wpatruję się w Nią tak intensywnie chyba pierwszy raz. Dotykam jej gładkiej skóry, gładzę jej milutkie włosy. Jest taka piękna, bezbronna. Czuję jak serce przepełnia się miłością a ciało szczęściem. Jak to wyrazić? Wykrzyczeć? Zapisać? Cholera. Nie da się. Nie da. Chociaż tak bardzo próbuję to nie oddam tego co czuję w stu procentach. Nie zmierzę i nie obliczę. Ta miłość jest...kosmiczna. Tego nie da się ogarnąć. To po prostu...się czuje.




Zobacz więcej
6/13/2014
Dni, które kocham...

Są takie dni kiedy jedyne o czym marzę to, by Pola spała najdłużej jak może, a ja w tym czasie zajęłabym się sobą. Są też takie dni kiedy macierzyństwem się delektuję. Wpatruję się wtedy w Polę godzinami, noszę ją mimo, że pewnie mogłaby spokojnie poleżeć, a kiedy już się zmęczę, leżę z Nią na kocyku. Kiedy jesteśmy same zabieram ją ze sobą do łazienki jeśli nie śpi i myję w tym czasie włosy , robię makijaż itp cały czas opowiadając jej krok po kroku co robię, by słyszała mój głos non stop. Raz po raz bujnę nogą wózek, gdyż ręce zajęte są w tej chwili prostowaniem włosów. Ale nieważne. Jesteśmy razem. I to się liczy. Często opowiadam jej o tym jak bardzo rośnie we mnie miłość do Niej i jak bardzo jest piękna.
Zobacz więcej
6/11/2014
Co w naszej garderobie sprawdziło się najbardziej?

Kiedy na świat przyszła Pola jej szafa pękała w szwach. Wszystkiego po kilkanaście sztuk. Wiem, że przy drugim dziecku nie popełniłabym już tego błędu. Ale nie żałuję - zakupy dla Niej były niesamowitą przyjemnością. z perspektywy tych prawie 4 miesięcy wiem co było najpotrzebniejsze, a bez czego można by się było obyć - lub przynajmniej kupić w ilości sztuk kilku.


1) Pajace i rampersy - wygodne i praktyczne. Ich zdecydowanie jest mi ciągle mało. Na ich poszukiwania udaję się raczej do SH. Powód? Pola jest długa i szczupła (wiem wiem zdjęcia wskazują na to, że to mały pulpecik). I z racji jej budowy wszystkie pajace w sklepach jeśli są dobre na długość - są za szerokie. Z racji, że cyrku nie będziemy robić i na miarę szyć nie będziemy, ratujemy się second-handami. Nie dosyć, że nówki można dostać za kilka złotych to jeszcze można dostać takie jakie potrzebujemy. Z długimi rękawami i nogawkami, ale...wąskie. Pola rośnie szybko dlatego pajace wymieniane są na kolejne z prędkością światła.



2) Body z krótkim rękawkiem - must have pod pajacyka. Nie wyobrażam sobie, żeby guziki od pajaca miały stykać się bezpośrednio ze skórą dziecka. Body musi być i koniec. I na to takie samo zapotrzebowanie jak na punkt pierwszy. Aczkolwiek z tym jest już łatwiej. Nie będzie tragedii jeśli będzie za szerokie.



3) Body z długim lub kr. rękawem (zależnie od pogody) + getry. To out fit zarówno domowy jak i wyjściowy. Można tutaj wyczarować wiele fajnych kombinacji. Pamiętajcie, żeby guma w getrach nie była mocno ciasna, bo na pewno nie będzie to komfortowe dla Waszego maluszka. Out fit ten może być zależnie od wyglądu rzeczy zarówno sportowy jak i elegancki (np.body z kołnierzykiem + getry a'la jeans.) Ten punkt garderoby zawsze jest praktycznym zakupem.



4) Bluzeczki z kr.i długim rękawem - mam ich całe mnóstwo, całą kolorystykę i zdecydowanie wszystkie są w użyciu.



5) Sweterki, kurteczki itp. - tego powinno się mieć zdecydowanie mniej niż punktów powyższych. Ale jest to niezbędne. Od urodzenia Pola nosiła grubszy sweterek z kapturem. Teraz kiedy pogoda nie pozwala jeszcze na krótki rękaw, ale jest za ciepło na grube sweterki - mamy podobny, ale bez kapturka i cieńszy. Nie kupowałam tego więcej i całe szczęście. W szafie posiadamy jeszcze jeden cieńszy w kolorze białym.



6) Sukienki - za dużo, niepotrzebnie, bezsensu. Tak określiłabym zakupione przeze mnie sukienki + te, które dostałam. Nie lubię ubierać w nie Poli, bo najzwyczajniej w świecie nie jest to ani wygodne, ani za fajnie nie wygląda. Bardziej jestem za tunikami, które są po prostu skromne. Aczkolwiek z 3, które mam są na prawdę fajne, ale zakładane okazjonalnie.



7) Buciki - mam kilka sztuk w rozmiarze na teraz i ... są w użytku. Kiedy wychodzę gdzieś z Polą i wiem, że większość czasu będzie ona poza wózkiem np. na spotkaniach blogowych. - są zakładane. Jest to jak najbardziej sensowny wydatek, ponieważ... buty się nie zniszczą i z łatwością będziemy je mogli potem sprzedać w stanie idealnym.



8) Czapeczki - obecnie w użytku sztuk dwie. Jedna cieplejsza, jedna a'la kapelusik.



Co do bielizny typu. skarpetki, rajstopki itp. Mamy tego po kilka sztuk. Skarpetki są w użyciu codziennym ; rajstopki - sporadycznie do sukienek.



Podsumowując. To czego mamy najwięcej i mieć powinniśmy to pajace, rampersy i bodziaki. Jednak jeśli chodzi o pajace kompletnie nie praktyczne okazały się te z kapturami. Tak samo potrzebne nam są getry i bluzki. Sukienki powinny być ograniczone do sztuk trzech, tak samo jak sweterki.

UWAGA. Jeśli kupujecie rzeczy z zamkami! Sprawdzajcie czy pod brodą mają na końcu zamka osłonkę z materiału - jeśli nie - mogą dość mocno uwierać malucha, a nawet zranić.

A co u Was sprawdziło się najbardziej?



Zobacz więcej
6/09/2014
Maskotki wszędzie !

Urządzając pokój dla Poli wiedziałam jedno - ma być prosto, ale z klasą. Jedna sówka czuwająca przy lampie i koń pankracy wszystkim już znany. A potem zaczęły się odwiedziny znajomych z paczkami prezentowymi...królik z lnu zasiadł na drewnianym domku, myszka baletnica została zawieszona na ozdobnym wieszaku, prosiaczek usiadł na wiklinowym krześle, a żółwie i barany zostały postawione gdzieś na półkach pomiędzy kosmetykami. Tym oto sposobem powstał nam mały... zwierzyniec. W każdym kącie coś - na dodatek w kolorach tak intensywnych, że ślepy, by je zauważył. Ostatnio doszła nawet lala... czerwona. A co z tymi wszystkimi metkowcami, pluszowymi grzechotkami, których przybywa?

Cóż. To wszystko powinno mieć swoje miejsce. Jedno. Początkowo myślałam o skrzyniach. Szybko jednak stwierdziłam, że zdecydowanie lepszy będzie materiałowy kosz. I okazało się jaka jestem wybredna. Dotarłam niemalże na koniec internetów podsumowując to niezadowoloną miną. A odpowiedź była tak blisko...u Makóweczek. Dostrzegłam te urocze uszy...które okazały się strzałem w dziesiątkę. Wrzuciłam wszystko bez wyrzutów do kosza i tym oto sposobem przywróciłam porządek i harmonię w azylu mojej córki. No cóż... wszystko musi mieć swoje miejsce. Nawet jeśli ma być ono na dnie.

Niektóre rzeczy są z kosza wyjmowane codziennie. Do tej pory były to tylko metkowce, które Pola umie trzymać już w rączkach. Leon i różowy słoń w koszu nie lądują, bo nie mają kiedy (czuwają 24 na dobę). Teraz naszym nowym gościem jest rybuszka od Leotti. Poducha i metkowiec w jednym. Jakość wykonania pierwsza klasa, a kolory przypadną do gustu każdej dziecinie. Mam nadzieję, że Wam się podoba, bo będziecie mogli wygrać taką rybuchę już za kilka dni na moim FP.

Tak więc, jak widzicie kosz się zapełnia, a dziecko me ma dopiero 3 miesiące...a gdzie tu dalej? Zdecydowanie przydałoby się coś z niekończącym się dnem :)



















kosz na zabawki - Do kupienia TU - Utulanka.pl

poduszka rybuszka - Do kupienia TU - Leotti.pl
Zobacz więcej

.