Open top menu
6/25/2014

Dzień trzeci był tym dniem, w którym świadomość wyjazdu do domu tak samo jak cieszyła, tak samo dołowała. Bo jak tu się cieszyć, że się opuszcza tak piękne miejsce, a wraca znów do tej wioski. Ale byłam już zmęczona. Intensywność naszego wypadu była cudowna, ale z czwórką dzieci, z czego trójka skutecznie utrudniała nam wyprawę krzycząc i płacząc szło się nieźle umordować. Mimo wszystko - było warto. 


Jeśli chcecie wiedzieć jak wyglądał nasz shopping w Gdyni Klif to z miłą chęcią Wam opowiem. Nie wyglądało to jak na filmach. Mama ogląda ciuszki, dziecko śpi spokojnie w wózku. Wyglądało to mniej więcej tak : 3 umordowane kobiety z wózkami i skaczący obok siedmiolatek podekscytowany tym, że gdzieś w głębi galerii jest Smyk i skutecznie nam o tym co chwilę przypominający. Pola zaczyna wrzeszczeć, zatem biorę ją na lewe biodro, a prawą ręką przesuwam wózek wzdłuż sklepu i przeglądam ciuszki. Pot się ze mnie leje, swędzi mnie czoło, którego nie mogę podrapać i ogólnie gdyby nie przecudowny asortyment KappAhl już dawno, by mnie tam nie było. Nagle Pola zaczyna się dziwnie wysilać i ...sami wiecie co się dzieje. Szkoda tylko, że dziecko nie zawsze załatwia się tak, że nie cierpią na tam ciuchy. Więc rzucam wszystko w ręce NIEpolki , rzucam portfel i krzyczę "kup mi to!", po czym pędzę. Z ubrudzonym dzieckiem w jednej ręce i wózkiem i torbą w drugiej. Gdzie tu jest do cholery pokój matki z dzieckiem? Jest! Drzwi są świetne. Tak ciężkie i samo się zamykające, że po prostu sobie nie radzę i wjechać tam nie mogę. Obok przechodzi ochroniarz spogląda i idzie dalej. Spoko, co tam matka z dzieckiem, wózkiem i wylatującym czymś z pampersa. W końcu wjeżdżam. W pokoju mieści się aż wózek i ledwo ja. Szukam ciuchów na przebranie - ciuchów brak. Zostały w aucie. Znajduję jakiś rampers nadający się jedynie do spania. Cóż. Jakoś to zniosę. Opuszczam ten cudowny pokój matki z dzieckiem i w tym momencie mam już dość tej wycieczki.

 Wychodzimy i zmierzamy autami ku Gdyni Orłowo. Przebieram Polę w aucie i wychodzimy na świeże powietrze. Ach...jeszcze raz spoglądam na te widoki... prędko tu nie wrócę. Mimo zmęczenia i zdenerwowania na kawałku piasku znów odnajduję spokój. Pola zasypia, a ja cieszę się tą chwilą, która lada moment pozostanie już tylko w mojej pamięci. Na koniec wycieczki nieszczęsna pizza, po której wymiotowałam kilka razy w drodze powrotnej. W czasie podróży wrzask mojego dziecka trwający całą wieczność, zły zjazd z autostrady dzięki czemu zwiedziłyśmy kilka fajnych miast, miasteczek i wiosek. Całe szczęście jestem jedną z tych, co nawet najbardziej beznadziejną sytuację potrafią obrócić w żart. Efekt? Nie polka i Mamala rozbawione do łez jadą przed siebie mając gdzieś to, że mijają kolejne miasto, którego mijać nie powinny,mając gdzieś, że powinnyśmy być już dawno w domu i mając gdzieś, że co chwilę trzeba zatrzymywać się, by Mamala mogła spokojnie poradzić sobie z zatruciem. Bo mimo wszystkich przeciwności - było warto. I powtórzę to jeszcze nie raz.

PS: Miały być jeszcze zdjęcia z zakupów robione kalkulatorem, ale nie chcą się zgrać może i lepiej. Nie było na nic nich poza jedzeniem z maca, zakupami z zary i selfie z windy. A może później dodam...


















Tagged

7 komentarzy:

  1. Suuuper :) a co Poldunek ma na sobie??? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kapelusik z cocodrillo, leginsy z pepco, a body musialabym sprawdzic jak bede w domu :)

      Usuń
  2. Eee, ja tam wolę widok na morze niż na Zarę :). Podziwiam za wytrwałość.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten model spodni zdecydowanie nie dla Ciebie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękne zdjęcia. Cieszę się, że wyjazd mimo wszystko udany.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie dziwię się, że żal było wyjeżdżać.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze obrażające mnie, moją rodzinę i czepiające się każdego szczegółu naszego życia nie będą publikowane.

.