Dzień trzeci był tym dniem, w którym świadomość wyjazdu do domu tak samo jak cieszyła, tak samo dołowała. Bo jak tu się cieszyć, że się opuszcza tak piękne miejsce, a wraca znów do tej wioski. Ale byłam już zmęczona. Intensywność naszego wypadu była cudowna, ale z czwórką dzieci, z czego trójka skutecznie utrudniała nam wyprawę krzycząc i płacząc szło się nieźle umordować. Mimo wszystko - było warto.
Jeśli chcecie wiedzieć jak wyglądał nasz shopping w Gdyni Klif to z miłą chęcią Wam opowiem. Nie wyglądało to jak na filmach. Mama ogląda ciuszki, dziecko śpi spokojnie w wózku. Wyglądało to mniej więcej tak : 3 umordowane kobiety z wózkami i skaczący obok siedmiolatek podekscytowany tym, że gdzieś w głębi galerii jest Smyk i skutecznie nam o tym co chwilę przypominający. Pola zaczyna wrzeszczeć, zatem biorę ją na lewe biodro, a prawą ręką przesuwam wózek wzdłuż sklepu i przeglądam ciuszki. Pot się ze mnie leje, swędzi mnie czoło, którego nie mogę podrapać i ogólnie gdyby nie przecudowny asortyment KappAhl już dawno, by mnie tam nie było. Nagle Pola zaczyna się dziwnie wysilać i ...sami wiecie co się dzieje. Szkoda tylko, że dziecko nie zawsze załatwia się tak, że nie cierpią na tam ciuchy. Więc rzucam wszystko w ręce NIEpolki , rzucam portfel i krzyczę "kup mi to!", po czym pędzę. Z ubrudzonym dzieckiem w jednej ręce i wózkiem i torbą w drugiej. Gdzie tu jest do cholery pokój matki z dzieckiem? Jest! Drzwi są świetne. Tak ciężkie i samo się zamykające, że po prostu sobie nie radzę i wjechać tam nie mogę. Obok przechodzi ochroniarz spogląda i idzie dalej. Spoko, co tam matka z dzieckiem, wózkiem i wylatującym czymś z pampersa. W końcu wjeżdżam. W pokoju mieści się aż wózek i ledwo ja. Szukam ciuchów na przebranie - ciuchów brak. Zostały w aucie. Znajduję jakiś rampers nadający się jedynie do spania. Cóż. Jakoś to zniosę. Opuszczam ten cudowny pokój matki z dzieckiem i w tym momencie mam już dość tej wycieczki.
Wychodzimy i zmierzamy autami ku Gdyni Orłowo. Przebieram Polę w aucie i wychodzimy na świeże powietrze. Ach...jeszcze raz spoglądam na te widoki... prędko tu nie wrócę. Mimo zmęczenia i zdenerwowania na kawałku piasku znów odnajduję spokój. Pola zasypia, a ja cieszę się tą chwilą, która lada moment pozostanie już tylko w mojej pamięci. Na koniec wycieczki nieszczęsna pizza, po której wymiotowałam kilka razy w drodze powrotnej. W czasie podróży wrzask mojego dziecka trwający całą wieczność, zły zjazd z autostrady dzięki czemu zwiedziłyśmy kilka fajnych miast, miasteczek i wiosek. Całe szczęście jestem jedną z tych, co nawet najbardziej beznadziejną sytuację potrafią obrócić w żart. Efekt? Nie polka i Mamala rozbawione do łez jadą przed siebie mając gdzieś to, że mijają kolejne miasto, którego mijać nie powinny,mając gdzieś, że powinnyśmy być już dawno w domu i mając gdzieś, że co chwilę trzeba zatrzymywać się, by Mamala mogła spokojnie poradzić sobie z zatruciem. Bo mimo wszystkich przeciwności - było warto. I powtórzę to jeszcze nie raz.
PS: Miały być jeszcze zdjęcia z zakupów robione kalkulatorem, ale nie chcą się zgrać może i lepiej. Nie było na nic nich poza jedzeniem z maca, zakupami z zary i selfie z windy. A może później dodam...
Suuuper :) a co Poldunek ma na sobie??? :)
OdpowiedzUsuńkapelusik z cocodrillo, leginsy z pepco, a body musialabym sprawdzic jak bede w domu :)
UsuńEee, ja tam wolę widok na morze niż na Zarę :). Podziwiam za wytrwałość.
OdpowiedzUsuńTen model spodni zdecydowanie nie dla Ciebie...
OdpowiedzUsuńDlaczego??
UsuńPiękne zdjęcia. Cieszę się, że wyjazd mimo wszystko udany.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że żal było wyjeżdżać.
OdpowiedzUsuń