Zmęczona stanem błogosławionym.
To był jeden z tych kilku ostatnich wieczorów, kiedy nie odczuwałam ulgi gasząc światło. Wiedziałam, że nie zasnę. Rozrywało mi krocze, promieniowało we wszystkich kierunkach i tym razem nie kończyło się na zaciśnięciu zębów i przewróceniu na drugi bok. Tym razem wyglądało to jak walka niepełnosprawnej orki bądź pingwina o to, by bez łez poruszyć się w jakimkolwiek kierunku. Dziesięć minut walki. Wstałam. Zgaga wypala mi przełyk, a każde stąpnięcie stopą sprawia mi ból. Ale chodzę. Bo im dłużej chodzę tym mniej boli. I tak cholernie chce mi się spać, ale nie. Nie położę się tylko po to , by za dziesięć minut znów walczyć z bólem przy wstawaniu na siku, na mleko (że niby na zgagę) i na złapanie oddechu przy oknie. Mija godzina, dwie, trzy. Na zegarku 3:30. Przemierzam korytarz po raz setny Ze zmęczenia i bólu łapie mnie migrena. Mam wrażenie, że czaszka pęknie mi zaraz na milion kawałków. Wysypka na brzuchu pochodzenia nieznanego doprowadza mnie do szału, a ze zdenerwowania tym wszystkim do atrakcji dochodzi jeden wielki bełt. Staję przy oknie. Czuję się żałośnie. Nie potrafię sobie poradzić. Gdybym miała zacząć teraz rodzić - skąd wzięłabym siły? Skoro tak zajebiście mocno wszystko mnie teraz boli, jakim cudem jestem w stanie przeżyć poród? Ała. Znów ból przechodzi mi przez całe uda i krzyż. Patrzę przed siebie. Czuję się tak zmęczona. Zmęczona ciążą. To co sprawiało mi radość, teraz dłuży się w nieskończoność, sprawia ból i najzwyczajniej w świecie... męczy. Myślę sobie "Ile jeszcze dni? Nie chcę już więcej. Chcę urodzić". I całkiem niepotrzebne wyrzuty sumienia, że nie powinnam tak myśleć. Cierp ciało jak się chciało, jakby to powiedziała moja babcia. Ale czy nie mam prawa? Czy nie mam prawa być już na tym totalnym finiszu zmęczona? Nie mam siły. Kolejna noc nieprzespana, a ja żałośnie wpatruję się w okno roniąc niepotrzebnie łzy. Bo boli. Bo spać. Bo ją kocham. Bo chcę już ją mieć.
jakbym czytała swój pamiętnik :D czułam się dokładnie tak samo, na dodatek przenosiłam ciążę o 8 dni i miałam wywoływany poród...
OdpowiedzUsuńpocieszę Cię - kiedy mała się urodzi noce też będą nieprzespane :D ale wtedy to nie będzie istotne bo mała iskierka będzie już na świecie - i mimo braku sił te siły się znajdą (ot taki cud macierzyństwa) pozdrawiam i czekam na Polę :)
14 dni po terminie, miałam wrażenie, że syn mi spomiędzy nóg wystaje. Dodatkowo, jak u Ciebie nie mogłam się doczekać. U mnie tekst na blogu "po terminie" zaprasszam :). A siły są nadprzyrodzone.. życzę najlepszego.
OdpowiedzUsuńZmęczenie na finiszu to normalka, trzymaj się :)
OdpowiedzUsuńurok bóli 'przepowiadających' mnie ominęło ale 'ból' zgagi doskonale znam :(
OdpowiedzUsuńjuż bliżej niż dalej, trzymaj się :)))
O, może bełt to zaczyna się organizm oczyszczać?
OdpowiedzUsuńa wysypka to nie cholestaza? Lekarz oglądał ją?
Jejku jak tak to czytam, to naprawdę stwierdza, że miałam "dziwną" ciąże. Ja pod koniec miałam tyle energii i ani brak snu ani rwa ani inne bóle (w tym krocza) mi nie przeszkadzały ciagle coś chciałam robić i jak 8 dni po terminie brali mnie na indukcję to mi nawet smutno było, bo tak wspaniale się nigdy w zyciu nie czułam...
OdpowiedzUsuńPrzepraszam zapomniałam podlinkować tekst o którym wspomniałam powyżej. Ściskam Cię ogromnie i trzymam kciuki za prędkie i takie jak byś chciała, rozwiązanie.
OdpowiedzUsuńZnam to, a raczej - pamiętam :)
OdpowiedzUsuńNie nienawidziłam nocy w ciąży, a po porodzie synek mi wynagrodził, dopiero sie wyspałam :)
OdpowiedzUsuńOjjj pamietam te ostatnir bezsenne noce, zgaga pokrzywka ciazoea i cale cialo podrapane do zywej krwi... Koszmar
OdpowiedzUsuń